Niestety mój aparat postanowił też zrobić sobie wakacje i dać wolne migawce. Error wciąż spędza mi sen z powiek. Żadnego pstryk, żadnego nawet malusieńkiego pstryk, nic. Co chwila coś wartego uwagi, nowe pomysły na stylizacje, ulotne chwile warte uchwycenia i... to okrutne uczucie, gdy przypominam sobie, że aparat leży w kącie (i nawet nie kwiczy, po prostu nic, ignoruje mnie, ma to gdzieś, wrzucił sobie na luz...). Sama nie wiem co tu począć, chyba wpierw spróbuję z opcją naprawy, chociaż słyszałam, że różnie z tym bywa, a i opłacalne jest rzadko... ale chyba warto spróbować, bo nowe body też kosztuje swoje. W każdym razie "chory Niko" jedzie jutro do kliniki dla aparacików. Największą z usterek wyjazdu była jednak pewnością pogoda - otóż lipiec zamienił się miejscami z listopadem i oto przez znakomitą część wypadu mamy mrożący krew w żyłach poranny chłód, wilgoć, szarugę, chmury, deszcz... A może to tak tylko tutaj, na Mazurach? Otóż nawet niewiele wiem o warunkach pogodowych gdzie indziej i w ogóle o reszcie świata, gdyż póki co w babci domku na kurzej nóżce brak ostatnio wynalazków cywilizacji, a właściwie to nie - są, ale jakoś postanowiły zbuntować się w środku lasu. Nowy TV toczy codzień pojedynki z jakimiś specjalistami od kabli, kanałów i anten i jak na razie codzień jest 1:0 dla telewizora. Cóż pozostawało, koc, kawa, książka, zabijanie komarów, gotowanie, Internet i co z tym związane - doły powstałe w wyniku poszukiwania pracy. Ha, nawet w poszukiwaniu kolejnych studiów. Ale o tym na razie ciii, bo to nigdy nic nie wiadomo. Rewolucyjną nowiną jest również moja rosnąca ósemka, trzecia w kolejce do usunięcia. Ledwo, przed majówką, jej siostra opuściła przytulny zakątek w górnej szczęce ("opuściła" brzmi grzecznie i jest sporym eufemizmem, tak naprawdę trzeba było wyprowadzić ją stamtąd siłą i gwałtem, była krew, łzy (wszystko moje) i zgrzytanie zębów), już kolejna mądralińska rozdziera mi dziąsło i chyba awanturniczo usiłuje mnie sprowokować. Czeka ją to samo co jej poprzedniczki, ale niech jeszcze się pobuntuje - moje wspomnienia z ostatniego zabiegu są jeszcze zbyt świeże... Zęby mądrości, a chyba jakiś głupi je wymyślił.
Jeśli chodzi o wspomnianą książkę to od paru dni żyję lotem nad kukułczym gniazdem i obsesyjnie ślęczę nad studnią google szukając info o lobotomii. Makabryczny zabieg, który występuje nie tylko w książce Kena Keseya i filmie Milosa Formana, ale także w obejrzanym przeze mnie niedawno (w stanie gorączki zgodziłam się z czystej ciekawości, choć mnie takie filmy odrzucają już samą okładką płyty) Sucker Punch. Historia zabiegu jest chyba tak samo makabryczna jak sam zabieg, ale nie o tym tutaj i teraz. W każdym razie przeczytałam wreszcie dzieło Keseya i jestem wciąż pod wpływem uroku i w stanie melancholii post-lekturowej. W porównaniu film jest świetny, ale jakże niesłychanie zubożony o wątki i treści!
Co do filmów już w sobotę w Kazimierzu festiwal filmowy Dwa Brzegi, oczywiście będę, choć tym razem nie będę współpracować z festiwalową gazetą. W zeszłym roku owszem było miło i pożytecznie (zawsze warto przeżyć takie doświadczenie dziennikarskie), ale niestety po odwalonej wolontariackiej robocie potraktowano mnie lekceważąco - już rok czekam na zaświadczenie o odbyciu tegoż wolontariatu. Jako jedyna spośród uczestników go nie otrzymałam, gdyż pani Alicji, opiekunce naszej gazetki, - nie wiem na jakiej podstawie - wydawało się iż nie zjawię się na imprezie końcowej i rozdaniu zaświadczeń i podziękowań. Co prawda wszystko odbyło sie w bardzo miłej atmosferze, urosłam zarówno od krytyki jak i pochwał, buziaczek od pani Grażynki Torbickiej też był miły, ale jednak taki incydent powoduje w człowieku pewną urazę i zniechęcenie, a szkoda. Nie mniej jednak, wracając do meritum, czekam z niecierpliwością na coroczne filmowe wydarzenie i mam nadzieję, że nie zostanie wycofane z Kazika, jak to zostało już puszczone w obieg z plotką (oby wyssaną z palca).
I na koniec, jeszcze o tym co mnie denerwuje (żeby już było należycie sporo tegoż narzekania i bym mogła dosadnie zadać amen niniejszej litanii utyskiwań) i na co już po prostu brak mi określeń. Lubię spędzać czas w Warszawie, spędziłam tam parę lat studiując, obecnie szukam tam pracy, ale kompletnie nie rozumiem mentalności tamtejszych mieszkańców i co mają dokładnie na myśli, ani jaki cel chcą osiągnąć podkreślaniem swojej przynajleżności do "rodowitych warszawiaków" bądź też uzasadniając wiele, zupełnie logicznie z tym nie powiązanych, spraw swoim zamieszkaniem w stolicy. Hekhm, żeby wyjaśnić dokładnie o co mi chodzi, przytoczę szybko scenkę z życia.
1. Obecni sąsiedzi mojej babci, mieszkają vis-a-vis. Domek mojej babci - odpicowane cacuszko, chatka niemal z piernika, lukrowana, kwiatuszki, ptaszki, kraina królewny Śnieżki (krasnali ogrodowych na szczęście brak). Domek "warszafki" - zagracona naokoło stodoła, na podwórzu zardzewiała przyczepa, stary kajak porastający mchem, kupa żelastwa i złomu i zamiast krasnali ogrodowych dwa grube ogry wytapiające tłuszcz na słońcu (tj. właściciele). Nie można spokojnie podjechać pod dom babci samochodem (wszyscy, którzy mają tu swój dom, rzadziej stały, częściej letni i tymczasowy, dojeżdżają tu samochodem co jest dosyć logiczne w obecnych czasach i na tym poziomie rozwoju cywilizacyjnego, lecz nie oczywiste dla wszystkich), gdyż ww. gruby ogr zaczyna swoją perorę: "Proszę mi tu nie przejeżdżać przed nosem swoim samochodem! Mam dość tego na codzień w Warszawie! Jestem z Warszawy i sobie nie życzę! A Pani samochód śmierdzi! Niech go Pani parkuje gdzie indziej! To śmierdzi, śmierdzi, ŚMIERDZI!" (podczas gdy samochód tego śmierdziela stoi zaparkowany dokładnie za nim, również na jego podwórku, tak jak i u babci na podwórku jest miejsce na jej samochód).
2. Sytuacja w piekarni w małym miasteczku - Kazimierz, jest duża kolejka. Mniej więcej ze środka kolejki odzywa się wyniosła pani w futrze i tak oto zapytuje: "Przepraszam, a czy... o te tam, czy te pączki są świeże? Bo wie Pani, ja to jestem z Warszawy!". I tak oto ja zapytuję siebie: czy przez to, że ja nie jestem z Warszawy, mam odmówić sobie prawa do świeżych pączków, ustąpić miejsca tej pani i wybrać pączki czerstwe, dwudniowe?
3. U lekarza. Nie kawał, autentyczna historia.
Baba chcąc prawdopodobnie nie stać w kolejce, wymusić pierwszeńswo bądź niewiemco: - Ja jestem z Warszawy. Lekarz: - A poza tym jakieś inne dolegliwości?
Baba chcąc prawdopodobnie nie stać w kolejce, wymusić pierwszeńswo bądź niewiemco: - Ja jestem z Warszawy. Lekarz: - A poza tym jakieś inne dolegliwości?
Pozostawię to bez komentarza.
I na koniec - pogoda wróciła, ta ducha też.
MIX photo:
Ten post nie jest sponsorowany przez Desperados. ;)